Z pamiętnika inżyniera Data Center – „Uważaj za co łapiesz switcha – historia jednego upadku

Epizod 8

Czasem w życiu inżyniera przychodzi taki moment, że trzeba się zmierzyć z wielkimi pytaniami egzystencjalnymi. Na przykład: „Czy sprzęt sieciowy czuje chłód?” albo „Jak bardzo można wygiąć porty w switchu, zanim przestaną działać?”. Odpowiedzi na oba te pytania przyszły do mnie pewnej mroźnej nocy, gdy z kolegą jechaliśmy na montaż dużego switcha.

Mieliśmy pracować od samego rana, ale jako że dojechaliśmy w nocy z innego miasta, postanowiliśmy się przespać w hotelu. Jednak pojawił się dylemat – zostawić naszego cennego switcha w bagażniku czy zabrać go do ciepła? Ja, człowiek z sercem na dłoni (a teraz już wiem, że i na switchu), uważałem, że nie wolno skazywać go na lodowe tortury. Kolega twierdził, że sprzęt IT nie jest aż tak wrażliwy na zimno. Po krótkiej wymianie argumentów, które w skrócie brzmiały: „Nic mu nie będzie” kontra „A skąd wiesz?”, kolega rzucił: „To se go bierz”.
No to wziąłem.

Złapałem go za to, za co najwygodniej się łapało i dzielnie wniosłem do hotelu. Tutaj małe wyjaśnienie dla tych, którzy nie mieli przyjemności nosić switcha klasy enterprise: ma on z tyłu uchwyty, które nie są elementem konstrukcyjnym, a częścią wentylatora, co – jak się później dowiedziałem – oznacza, że niekoniecznie wytrzymują przenoszenie całej masy urządzenia.

No i weszliśmy do windy. Winda ruszyła, a ja poczułem coś dziwnie lekkiego w rękach. Spojrzałem – w rękach miałem tylko te feralne uchwyty. Switch natomiast, jakby nagle odkrył działanie grawitacji, postanowił zapoznać się bliżej z podłogą. Upadek brzmiał jak dzwonienie kieszeni pełnej monet, tylko w wersji sieciowo-industrialnej. Spojrzałem na kolegę. Kolega spojrzał na mnie. Mina bezcenna – to był moment, w którym nikt nie chciał być tą osobą, która powie: „I co teraz?”.

Po krótkiej chwili zbierania z podłogi siebie i części switcha (na szczęście to było przed wprowadzeniem 100G portów, więc nie było aż tak źle), podjęliśmy jedyną słuszną decyzję: udajemy, że nic się nie stało i idziemy spać. Problem będziemy rozwiązywać rano. Rano, po otwarciu switcha, naszym oczom ukazała się artystyczna instalacja w stylu „kubizm sieciowy” – część portów wyglądała jak zmiażdżona harmonijka. Wygięte styki, przekoszone złącza – czyli wszystko, czego nie chce się oglądać przed dniem pełnym montażu.
Dla niewtajemniczonych – jeśli porty się powyginają, to kabel może już nigdy nie trzymać się jak należy, co w skrócie oznacza nie tylko problemy z siecią, ale i perspektywę długiego popołudnia spędzonego z kombinacjami typu „a może jeszcze go dogniemy?”.

Zastosowaliśmy metodę MacGyvera, czyli trochę siły, trochę delikatności, trochę magicznych zaklęć nie do powtórzenia i odrobina zapasowego sprzętu. Po kilku godzinach walki switch wrócił do formy, a my do życia. A morał tej historii? Po pierwsze – czytać dokumentację, za co łapać switch za za co nie. Po drugie – jeśli już to zrobisz, lepiej, żebyś miał dobrego kolegę, który pomoże zbierać części. I po trzecie – może jednak ten bagażnik nie był takim złym pomysłem…

Złapaliście kiedyś za coś nieodpowiedniego? Switcha…