Z pamiętnika inżyniera Data Center – „Babie lato w piwnicy, czyli jak odkurzacz został moim najlepszym przyjacielem”
Epizod 4
Kiedy dostajesz zlecenie na serwis serwerowni, nigdy nie wiesz, co cię czeka. Ale jeśli wiesz, że ta serwerownia znajduje się w piwnicy starego budynku ważnej instytucji, to już masz pewne podejrzenia. W końcu wszyscy znamy te legendy o budżetach publicznych, przetargach, konserwacjach…
Zatem wchodzę tam, pełen nadziei i… pierwsze, co uderza mnie w nos, to zapach – mieszanka wilgoci, starości i… pajęczyn? W zasadzie to babie lato. Jak się okazało, nie tylko na zewnątrz była jesień, bo w tej serwerowni ewidentnie dawno już zapomniano o wiosennych porządkach.
Serwerownia w piwnicy – dlaczego to zły pomysł?
Zanim przejdę do tego, co zobaczyłem, pozwólcie, że przypomnę, dlaczego umieszczanie serwerowni w piwnicy to koszmarny pomysł. Po pierwsze: wilgoć. Woda i elektronika to duet, który kończy się zawsze tak samo – katastrofą. Jeśli gdzieś zacznie podciekać, nawet mały wyciek, to serwery w mig się zagrzeją, a w najlepszym wypadku… zostaną ugotowane.
Po drugie: brak wentylacji. Piwnice, z natury rzeczy, nie słyną z dobrej cyrkulacji powietrza. A bez odpowiedniego chłodzenia serwery zaczynają działać jak grzejniki, które zaraz się przegrzeją, wywołując mały pożar (albo przynajmniej alert, który zrujnuje ci weekend).
Po trzecie: dostęp do internetu. Wiadomo, że bliskość routerów i okablowania ma znaczenie, a piwnica, otoczona grubymi, wiekowymi murami, często kończy się problemami z sygnałem. Czy ktoś pamiętał o tym wszystkim, kiedy instalowali tę serwerownię? Oczywiście, że nie.
Zabytkowa serwerownia – tylko kurz się nie zmienia
Wchodzę więc do tej piwnicy, a tam? Gruba warstwa kurzu na każdej powierzchni. Serio, można by spokojnie palcem pisać na przełącznikach i serwerach jak na tablicy – „Wyczyść mnie, proszę!” Kurz pokrywał każdy centymetr sprzętu. Babie lato rozciągało się między regałami, jakby pająki postanowiły zorganizować tutaj swoje małe miasteczko.
Przyznam, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zabrać się stąd szybciej, niż przyszedłem. Bo, jak dobrze wie każdy, kto choć trochę zna się na serwerach, kurz to elektroniczny wróg. Warstwa kurzu działa jak izolacja cieplna – im więcej kurzu, tym mniej powietrza dociera do podzespołów, a te zaczynają się przegrzewać. Do tego kurz jest idealnym przewodnikiem wilgoci, a więc jeśli wilgotne powietrze z piwnicy się z nim zetknie, mamy jak w banku spięcie. Efekty? Od nieprzewidywalnych restartów po całkowite awarie sprzętu. Jeśli ktoś powie, że nigdy nie widział serwera „w ogniu” – to znaczy, że nigdy nie widział serwera, który stał zakurzony w piwnicy przez dekadę.
Ale ja się nie poddaję tak łatwo. Gdzieś w rogu pokoju, między pudłami z kablami, znalazłem prawdziwego bohatera tego dnia: odkurzacz. Tak, ten prosty sprzęt AGD okazał się moim najlepszym przyjacielem. Zanim w ogóle przystąpiłem do jakiejkolwiek pracy technicznej, musiałem zadbać o podstawy: czyste środowisko. W ruch poszedł odkurzacz – cierpliwie i dokładnie, krok po kroku, przejeżdżałem po serwerach, wyciągając z nich lata zaniedbań.
Wnioski?
W końcu, po kilku godzinach walki z kurzem, można było wrócić do pracy. Serwery działały, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał im ich wiek i miejsce. Zawsze, gdy patrzę na takie serwerownie, myślę sobie: „Ciekawe, co by było, gdyby ktoś choć raz na rok pomyślał o odkurzaczu?”. Więc jeśli kiedykolwiek dostaniecie zlecenie na serwisowanie zabytkowej serwerowni w piwnicy, pamiętajcie zabrać ze sobą odkurzacz… 🙂
MIłego dnia Panowie inżynierowie